Pomysł na wycieczke był prosty – samochód, namiot, czterech rowerzystów i słynna trasa rowerowa wzdłuż Dunaju – Donnauradweg. Wiedzieliśmy tylko , że nasz rowerowy “spływ” Dunajem rozpoczniemy w Ratyzbonie (Regensburg) i przez kolejne 5-6 dni pojedziemy tak daleko jak pozwoli kondycja, pogoda czy inna siła wyższa. Trójka jechała, czwarty z nas miał dyżur w aucie, przemieszczając się z całym naszym majdanem na kolejne pole namiotowe, które wybieraliśmy na mapie dzień wcześniej, a czasami nawet tego samego dnia, na podstawie zaspasu sił i naszego samopoczucia :)
Na początek niemiła niespodzianka, pole namiotowe w Regensburgu pełne, brak wolnych miejsc. No tak, lipiec, sobota wieczór, ładna pogoda a w mieście jeszce jakiś festyn. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, wskazane inne pole namiotowe, oddalone o kilkanaście kilometrów, położone na uboczu, cisza, spokój, dużo wolnych miejsc. Szybko rozstawiamy namiot i … wracamy do Ratyzbony by pozwiedzać starówkę, wpisaną kilka lat temu na listę Unesco.
Ratyzbona – Passawa (Regensburg – Passau) – 150 km
Rano pobudka, śniadanie, zwijanie namiotu, pakowanie i w trasę. Na pierwszy etap, bardzo ambitnie zaplanowaliśmy sobie najdłuższą trasę, czyli około 150 km do Passawy (Passau). Wiedzieliśmy, że jeśli po drodze okaże się, że nie dajemy rady, to albo wybierzemy jakieś bliższe pole namiotowe, albo zgarnie nas nasz wóz techniczny, także pełny luz. Mimo kapryśnej pogody i burzy udało się. Głównie dlatego, że jazda Donnauradwego to sama przyjemność. Trasa prowdzona jest głównie samym brzegiem rzeki, czasami meandrując gdzieś po przybrzeżnych wioskach i polach, omijając większe miasta. Czasami prowadzi lokalnymi szosami, ale zazwyczaj z wydzielonym pasem dla rowerzystów. Wrażenie robią mini ślimaki dla rowerzystów, które pozwalają bezkolizyjnie włączyć się do ruchu na innej ścieżce. Jako, że jedzie się wzdłuż rzeki jest zazwyczaj płasko, a w naszym przypadku, gdy jechaliśmy z jej biegiem, można powiedzieć, że było cały czas z górki :) W takich warunkach nie pozostaje nic tylko pedałować i podziwiać okoliczności przyrody.
Passau – Linz
Następnego dnia jedziemy z Passawy do Linzu, czyli przekraczamy granicę niemiecko – austriacką. Gdyby nie znaki, które zresztą można nawet przeoczyć, trudno byłoby zauważyć, że wjechaliśmy do innego państwa. Trasa znowu bardzo przyjemna, głównie równy asfalt, praktycznie żadnych trudności, więc pozostaje tylko jechać i wybierać odpowiednie miejsca na odpoczynek. Ścieżka przemyka przez Linz, tradycyjnie brzegiem Dunaju, my jednak wjeżdżamy do miasta by chociaż z grubsza zobaczyć jak ono wygląda. Oczywiście do centrum też prowadzi ścieżka, przy okazji możemy zobaczyć jak w dużym mieście wygląda infrastruktura dla rowerzystów. No i zgodnie z oczekiwaniami, jest wszystko co potrzeba, wyznaczone trasy i pasy dla rowerów, światła, stojaki, uchwyty itd itp.
Linz – Grein
Za Linzem nieco industrialne klimaty, po drugiej stronie Dunaju ogromne tereny przemysłowe, z potężnymi zakładami tworzą nieco upiorny klimat, jednak na szczęście Dunaj w tym miejscu jest już tak szeroki, że ich obecność specjalnie nie przeszkadza. Chociaż zapaszek przez jakiś czas jeszcze się ciągnie :/ Dalej robi się znowu sielsko, małe, kolorowe miasteczka, wioski, choć niektóre cieszące się niezbyt dobrą sławą… Na trasie leży Mauthausen, z niemieckim obozem koncentracyjnym z czasów drugiej wojny światowej.
My tego dnia docieramy do Grein, miasteczka malowniczo położonego na zboczu. Pole namiotowe jednak jest tuż nad samym brzegiem Dunaju, co niestety miało swoje fatalne skutki w czasie powodzi w 2013 roku. Miasteczko się obroniło, jednak całe pole namiotowe znalażło się pod wodą. Być może pamiętacie filmiki, które obiegł sieć w tamtym czasie, gdzie widać było ściany przeciwpodziowe z trudem powstrzymujace brunatne wody Dunaju. To było właśnie w Grein.
Grein – Krems
Następny punkt na naszej trasie to Krems. I to właśnie ten odcinek naszej wyprawy był najatrakcyjniejszy, szczególnie końcówka, tuż przed Krems, kiedy to trasa rowerowa nieco odbija od rzeki i wkracza pomiędzy winiarnie pokrywające całe zbocza. Obrazki niczym ze znacznie bardziej na południe wysuniętych obszarów Europy. Do tego co jakiś czas malutkie miasteczka, z wąskimi uliczkami, którymi prowadzi nasza trasa. Po drodze postanowiliśmy odwiedzić Melk, by odpocząć i zwiedzić górujący nad miastem klasztor Benedyktynów. Podobnie pomyślało wiele więcej turystów, zapewne również tych podróżujących pobliską autostradą bo tłumy pod klasztorem dosyć spore, ale całe jego otoczenie prezentuje się bardzo okazale, a odremontowane fasady i wnętrza robią wrażenie.
Krems – Wiedeń
Z Krems ruszamy, w jak się później okazało, w ostatnią część naszej wyprawy – do Wiednia. Była w planach co prawda jeszcze dalsza jazda, do Bratysławy, jednak niepewna pogoda, z szalejącymi burzami sprawiła, że postanowiliśmy jednak pozostać na cały kolejny dzień w stolicy Austrii i poświęcić go na zwiedzanie. Ja nie odmówiłem sobie oczywiście sprawdzenia jak to jest poruszać się po takim mieście na rowerze. Podobnie jak w Linz, rowerzyści nie są tutaj traktowani jak zło konieczne, wręcz przeciwnie, są pasy dla rowerów, ścieżki itp, czyli wszytsko jak należy. Ale poruszanie się w takim ruchu, między setkami samochodów i tramwajów jest, mimo wszytsko, trochę uciążliwe i niebezpieczne. Trzeba mieć oczy dookoła głowy no i jednak trochę znać miasto. Ja jednak wolę spokojniejsze ścieżki wzdłuż Dunaju :-)
Podsumowanie wyprawy rowerowej brzegami Dunaju
Wyprawa udana pod każdym względem. Przejechaliśmy w sunie około 500 km w 5 dni, pogoda dopisała, zdrowie i sprzęt się nie posypały, koszty niewielkie (ok 25-30 Euro za pole namiotowe, na cztery osoby). Także śmiało mogę polecić Daonnauradweg – Trasę rowerową nad Dunajem na wycieczkę, nawet rodzinną. Jak wspomniałem trasa nie jest trudna, więc spokojnie dadzą sobię radę tutaj i starsi i dzieci, a długość wycieczek można sobie ustalać w zależności od możliwości i potrzeb. Jeśli chodzi o noclego, to my korzystalismy z pól kampingowych, ale bez problmu można przy trasie zdobyć miejsca noclegowe w pensjonatach czy kwaterach prywatnych ale to już znacznie drożej niż pod namiotem.
To oczywiście tylko niewielka część Donnauradweg, bo trasa wiedzie dalej, aż do ujścia rzeki do Morza Czarneego, przez Słowację, Węgry, Chorwację, Serbię, Bułgarię, Rumunię, Mołdawię i Ukrainę, w sumie ponad 1200 km.
Witam. a jak to jest z rowerami na polach namiotowych ,czy są jakieś miejsca gdzie można je bezpiecznie przypiąć. jak to było w waszym przypadku ? mam zamiar na drugi rok się wybrać większą grupą na kilka dni więc chciałbym troszkę konkretów. pozdrawiam